Choć w wyniku małego stresu prawie zostałem wczoraj w domu woląc jeść pierogi czy dużo polskiej czekolady (pozdro dla kumatych) to jednak zdecydowałem się pójść na pierwszy w życiu koncert muzyczny. Rudowłosej pannie udało się zmienić coś w moim życiu namawiając mnie na takie wydarzenie, dzięki któremu stałem się bardziej społeczny. Krótko mówiąc byłem na koncercie Lindsey Stirling w Poznaniu i nie żałuję :)
Artystka jest niesamowita! Łączenie gry na skrzypach z tańcem jest wielkim wyczynem, na który ją stać. W dodatku łączenie muzyki klasycznej z takimi gatunkami jak pop, rock czy dupstep pokazuje pewnego rodzaju fenomen w dziedzinie muzyki. Dzięki temu skrzypaczka wznosi się na wyżyny i jest unikowa nie będąc choć dobrym kolejnym zespołem rockowym czy metalowym.
Tak więc jakim człowiekiem musiałbym być by nie pójść na ten koncert? Pytanie retoryczne :>
Dobrze. Właściwy punkt posta - moja relacja z koncertu. Nadszedł czas na marsz pingwinów. Czyli czekanie w kolejce. Rozumiecie? Każdy z was to przeżył w życiu niezliczoną ilość razy. Stoimy, czekamy w kolejce, Jedno miejsce się zwalnia. Robimy krok do przodu. Jednak żeby nie kopnąć osoby na przeciwko robimy bardzo mały kroczek.
Doszedłszy do drzwi czekało mnie małe macanko przez chłopca :3 Miał mnie obmacać jakiś grubszy ochroniarz, ale wolałem tego chudszego, bardziej przystojnego, buhaha. Taki heheszek. Dalej dałem bilet do sprawdzenia, zaniosłem kurteczkę i w końcu udałem się na scenę, na której zagrała wiele nie bójmy się tego słowa "zajebistych" utworów. Poniżej wstawiam filmiki kilku z nich.
Mała autopromocja. Dziękuję użytkownikowi Andrzej666 za nagrania upamiętniające te zdarzenie i udostępnienie ich na youtubie. Ja nic nie nagrałem. Nie chciało mi się trzymać telefonu w górze. Wolałem na spokojnie napawać się widokiem skrzypaczki na żywo :)
The Phoenix \ Love's just a feeling.
Jedne z moich ulubionych utworów. Dobre nuty, basy aż trzęsło po spodniach :>
Crystalize
Moja ulubiona! Nie mogło jej zabraknąć!
Lindsey Stirling promowała swoją najnowszą płytę Brave Enough. Między utworami opowiedziała m.in. krótką anegdotkę o tym co zainspirowało ją do wydania płyty.
Wcześniej oznajmiła, że będąc w Polsce jadła pierogi (jedne z dwóch słów powiedzianych po polsku, drugie to cześć! :>) i dużo polskiej czekolady.
Następnie został wyemitowany krótki filmik o zabawnym tonie przedstawiającą scenkę o jej skrzypcach i robieniu jej w kulkę przez chłopaków "ninjów". Ogólnie cieszę się, że mój angielski jest tyle rozwinięty, że zrozumiałem większość tego co mówiła artystka.
Potem nadszedł czas na mini set utworów znanym wszystkim, szczególnie Polakom.
Zagrała piosenkę dla dzieci "Pan MacDonald farmę miał" :) Czy "Dovakińską(jakąś tak)" - Smocze Dziecię :D
Mimo iż Lindsey potrafi być zabawna i śmieszna to nie zabrakło też trochę smutnych momentów. Wspominała o swoim przyjacielu Gavim, który zmarł :( Przestawiła piosenkę upamiętniającą jej zmarłego kumpla. Niestety nie znalazłem na ten czas nagrania w internecie.
Cieszę się, że podobało się jej w Polsce o czym nie bała się mówić! W końcu Polska to wspaniały kraj! :>
Jak wspominałem było niesamowicie. Wspaniała choreografia, widowiskowe tło sceniczne no i oczywiście gra na skrzypcach w rękach utalentowanej osoby. To wszystko nawało koncertowi niepowtarzalnego klimatu. Dodatkowo uczucie spotkania na żywo tak cenionej przez moją osobowość. Na pewno nigdy nie zapomnę tego dnia.
Jedyne czego żałuję to to, że było tak krótko. Chciałbym by grała przez całą noc :P W każdym razie podsumowując było to dla mojego życia jedno z najlepszych przeżyć. Czekam na jej kolejny koncert w Polsce!
Mam w planach napisać jeszcze o niej jeden post.
W końcu jest u mnie TOP1 wśród piosenkarzy jednak na razie życzę powodzenia :)